Poznajcie historię Moniki – pozwólcie, że opisze ją ona własnymi słowami.
Drugie Życie
Nigdy nie zapomnę daty 12.02.2016 r., kiedy jak co rano pędem leciałam do pracy. Moje życie wydawało się być normalnym, trochę czasem monotonnym, może nawet bez wyrazu, bo tak też mi się wydawało. Budziłam się często ze zgorzkniałą miną, myśląc, że brakuje mi w życiu tego czegoś, co daje szczęście i sprawia, że życie ma sens, bo przecież życie jest piękne, jest po prostu darem. Wszystko tak naprawdę było prawie idealne. Żadnych większych problemów, zdrowie, uroda, przyjaciele. Miałam ciekawą pracę, właśnie ukończyłam kolejne studia podyplomowe. Moja głowa była pełna planów i pięknych marzeń. Jednak mimo tego nie potrafiłam się w pełni cieszyć, doceniać każdy normalny dzień. Ja kochająca podróże, gotowanie, taniec , malarstwo i poznawanie wielu innych rzeczy w głębi duszy też chciałam być szczęśliwa. Wreszcie przyszedł ten moment, kiedy wykończyłam wymarzone mieszkanie i już brakowało tak niewiele, gdy właśnie wydarzył się największy koszmar mojego życia. Nigdy już nie będę taka sama ani w środku, ani na zewnątrz. Ten ostatni wieczór zaczął się zupełnie normalnie, a potem już tylko wszystko płonęło razem ze mną i wyglądało dokładnie jak na filmach. Odczucie było jak we śnie, kiedy nie chcesz w to uwierzyć, że dzieje się naprawdę i wiesz że nie ma już odwrotu. To był biokominek, który miał stworzyć przyjemny klimat, a okazał się jedną z bardziej niebezpiecznych rzeczy, o jakich nie miałam pojęcia. Jak się później okazało, byłam jedną z niewielu osób w Polsce, które przeżyły wybuch biokominka.
Przed wypadkiem
Był to już nie pierwszy taki przypadek. Opary bezwonne nagromadzone w powietrzu przy powtórnym rozpalaniu przyczyniły się do eksplozji, która pochłonęła ze sobą moje poprzednie życie, moją skórę i wszystko, co mnie kiedyś tworzyło, moje Ja. Wiele osób mnie pytało, czy to był mój błąd ? Nie, nie był. Używałam biokominka kilkanaście razy i zawsze było tak samo, wypalał się i gasł, oprócz tego jednego wieczoru, kiedy użyłam innego biopaliwa. Każda czynność była taka sama, ale opary były niewyczuwalne i okazało się, że miałam w domu bombę. Siła wybuchu skupiła się na mnie. Miałam poparzoną twarz, szyję, dekolt, obie ręce do łokci, stopy i cały prawy bok. Razem oparzenia objęły 40% ciała. Trafiłam od razu na IOM do szpitala i tam wprowadzono mnie w śpiączkę farmakologiczną, w której utrzymywano 3 tygodnie. To była walka o życie. Nikt nie wiedział, czy przeżyję kolejny dzień, tydzień czy miesiąc. Co będzie, kiedy mnie wybudzą? Czy mój organizm wytrzyma szok, czy skóra urośnie i pokryje głębokie rany? Jak będę wyglądała, czy będę miała swoje ręce, twarz? Czy zostanę kaleką? Później popadłam w chorobę oparzeniową, która stała się moim koszmarem i trwa aż do dziś.
Podczas śpiączki
W końcu mnie wybudzono. Otworzyłam oczy i ciągle jeszcze nie mogłam normalnie oddychać. Cała unieruchomiona w bandażach dusiłam się rurką od intubacji i miałam straszne halucynacje. Nie spodziewałam się, jaki koszmar dopiero mnie czeka, ale pamiętam dokładnie wszystko, co się wtedy wydarzyło. Zaczęłam uczyć się wszystkiego od początku. Po odłączeniu większości maszyn za mnie pracujących, pora była nauczyć się posługiwać łyżką, napić się wody. Nie wiedziałam, jak utrzymać kubek, bo wszystko wypadało mi z rąk. To nie były ręce, bo nawet ich nie przypominały. Przekładanie kartek w czasopismach – to dopiero było zadanie! Przekrojenie kotleta na pół graniczyło z cudem. Nie mówiąc już o przekręceniu się na bok czy podniesieniu się do pozycji siedzącej. Byłam po prostu warzywem, które nie mówiło i samo nic nie mogło zrobić. Nauka chodzenia zajęła mi dwa tygodnie, ale się udało. Z rękoma poszło dużo trudniej, bo minęło parę miesięcy, zanim objęłam dłońmi szklankę. Przeżyłam koszmar zmian opatrunków, to jakby cię obdzierali ze skóry. Boże, to był istny koszmar nie do przetrwania bez narkotycznych środków przeciwbólowych. Czekałam na moment, aż wreszcie wrócę do domu, z myślą że będzie mi już łatwiej. Nic bardziej mylnego.
Wtedy zaczął się kolejny etap koszmaru, kolejna faza choroby oparzeniowej i walka o mój wygląd oraz sprawność. Ciężkie poparzenie przyczyniło się do powstania rozległych bliznowców i przykurczy palców, dłoni oraz szyi. Rozpoczęłam bardzo ciężką codzienną rehabilitację polegającą na rozciąganiu skóry, która bolała bardziej niż cokolwiek wcześniej. Potem zaczęły się mobilizacje blizn, które były zbite jak kamienie i wyrosły na 1,5 cm w górę. Nieprzespane noce oraz ogromna mobilizacja czekały mnie przez kolejne pół roku. Wreszcie zaczęłam szukać rozwiązań, aby nie użalać się nad sobą, a zabrać się za siebie i wygrać tę walkę. Przeszłam szereg zabiegów i operacji, które zmieniły moje życie. Starałam się wykorzystywać wszystkie nowoczesne metody leczenia blizn oparzeniowych, mimo że niektórzy lekarze zapewniali mnie, że wiele się nie zmieni. Jednak okazało się inaczej.
Przed bliznowaceniem
Proces bliznowacenia
Moje samozaparcie oraz wytrzymałość i skoncentrowanie na celu doprowadziło mnie do pięknych zmian. Dziś mam już widoczne efekty leczenia.
Proces gojenia się skóry na rękach
Ręce po zabiegach
Jednak leczenie choroby oparzeniowej jest bardzo kosztowną terapią i wymaga bardzo dużych nakładów finansowych, dlatego jest mi niezmiernie potrzebne wsparcie finansowe, aby móc kontynuować to, co zaczęłam. Przystąpiłam więc do fundacji wspierającej osoby poparzone i za jej pośrednictwem zbieram fundusze na swoje leczenie. Pragnienie odzyskania siebie towarzyszy mi codziennie. Bardzo chciałabym odzyskać swoją twarz, skórę oraz pełną sprawność rąk. To wydarzenie odebrało mi bardzo dużo, ale nauczyło, jak kochać siebie bardziej. Pragnę być znowu sobą, dalej spełniać marzenia, cieszyć się każdym dniem, a przy tym pomagać takim osobom jak ja, które zagubiły się na swej drodze i szukają na niej ratunku. Wiem, że kontynuacja leczenia oraz próbowanie najlepszych i najnowszych sposobów leczenia przyniosą wsparcie innym poparzonym, którzy nie wiedzą, jak z tym walczyć.
Dzisiejszy wygląd
Możesz wesprzeć mnie, przekazując swój 1% podatku na moje leczenie lub wpłacić darowiznę bezpośrednio na konto Fundacji Jagoda z dopiskiem : cel szczegółowy Monika Smolińska
Fundacja Jagoda im. Jagody Pachota
Ul. Czysta 7/7
50-013 Wrocław
KRS: 0000342831
REGON: 021178612
NIP: 897-175-95-07
Numer rachunku bankowego: 78 2490 0005 0000 4530 3670 0568
BIC/SWIFT: ALBPPLPW PL
Dziękuję – Monika